Dni deszczowe szczególnie skłaniają do refleksji. Człowiek raczy się ciepłą herbatką i myśli. Czasem myśli są wesołe a czasem smutne. Moje przeważnie są trochę takie, trochę takie.
Wczoraj (a dzień był na przemian pochmurny i słoneczny) miałam możność uczestniczenia w gminnym konkursie recytatorskim, oczywiście jako słuchacz, nie recytator. Uczniowie szkół podstawowych i gimnazjalnych prezentowali najróżniejszą poezję; od ciepłego Brzechwy do egzystencjalnej Poświatowskiej.
Poziom był różny. Maluszki, którym jeszcze nie wykiełkowały stałe zęby nieco sepleniły z wielkim przejęciem, podlotki usiłowały pojąć pozornie jasną filozofię Szymborskiej, jedna z recytatorek oznajmiła tak przejmująco fakt, że Pan Bóg zmarkotniał, iż na moment serce mi bić przestało. Niestety natychmiast trema jej głos odebrała. A może tak jak ja nie udźwignęła tego podejrzenia?
Po tym wstępie wrócę do refleksji. Jestem starym belfrem. Starym bo już dość długo żyję a belfrem (na różnym poziomie nauczania) byłam przez całe życie.
Teraz znajduję swoje miejsce w Uniwersytecie Trzeciego Wieku i jak każdy szanujący się belfer trochę się uczę a trochę nauczam. Oczywiście zawsze staram się myśleć, co niechybnie skłania do refleksji.